poniedziałek, 21 grudnia 2015

Dobre złego początki – TK #1

Geneza dzisiejszego zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego sięga 11 lipca 2013 r., kiedy to ówczesny Prezydent RP Bronisław Komorowski złożył na ręce Marszałka Sejmu projekt ustawy o TK. Po pierwszym czytaniu projekt blisko na dwa lata utknął w komisjach. Do głównych założeń projektu nowej ustawy należało między innymi wprowadzenie klarownego systemu kreacji sędziów TK,  usprawnienie toku postępowania poprzez racjonalizację jego trybów oraz umocnienie pozycji TK i doprecyzowanie statusu sędziów. Charakterystyczną zmianą miał być trwający pół roku proces wyboru nowych sędziów. Na gruncie ustawy z 1997 r. kandydatów na stanowisko sędziego przedstawiała grupa co najmniej 50 posłów lub Prezydium Sejmu. Słowo lub wyróżnione jest nieprzypadkowo, o czym w dalszej części.

Po nowelizacji potencjalni kandydaci mieli być wybierani nie z „politycznego klucza”, lecz z szerokiego grona szeroko pojętego sądownictwa i nauki, aby zagwarantować jak najwyższą jakość orzecznictwa i najwyższy stopień bezstronności. Możliwość zgłaszania kandydatur miały mieć między innymi: Zgromadzenia Ogólne Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego, Krajowa Rada Sądownictwa, Krajowa Rada Prokuratury, samorządy wolnych zawodów prawniczych oraz środowisko akademickie np. rady wydziałów prawa, czy Komitet Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk. Jako jednak, że proces legislacyjny toczy się własnymi prawami, z projektu ostatecznie pozostało niewiele, mianowicie w ostatecznym kształcie ustawy z 25 czerwca 2015 r. prawo do zgłaszania kandydatów przyznano… Prezydium Sejmu oraz grupie co najmniej 50 posłów!

Tym sposobem pozornie z nowelizacji nie zostało praktycznie nic. Ale czy na pewno? Otóż na gruncie zasad logiki prawniczej pozornie zbliżone w potocznym znaczeniu słowa LUB i ORAZ znaczą zupełnie co innego. LUB jest funktorem alternatywy zwykłej, co oznacza pokrótce, że prawo zgłaszania kandydatów przysługiwało zarówno samodzielnie grupie 50 posłów, samodzielnie Prezydium Sejmu, jak i obu łącznie. ORAZ jest zaś funktorem koniunkcji i oznacza, że zgłaszać kandydatów mogła grupa 50 posłów działająca łącznie z Prezydium Sejmu i tylko w ten sposób. Zmieniając jeden wyraz ustawodawca zmienił w sposób istotny model zgłaszania kandydatów. Nie trudno wyobrazić sobie sytuację, w której Prezydium Sejmu, albo grupa posłów nie byłaby z pewnych powodów zainteresowana współpracą z drugim podmiotem, co formalnie znacznie utrudniałoby albo wręcz uniemożliwiało możliwość zgłoszenia kandydata.

Na tym jednak nie koniec, gdyż to wyłącznie spojrzenie od strony wykładni językowej, zaś pełen obraz sytuacji przedstawi skorzystanie z metod wykładni pozajęzykowej. Odwołując się do wykładni funkcjonalnej i historycznej, która pełni tu rolę pomocniczą (mam na myśli protokoły stenograficzne z posiedzeń komisji sejmowych, na których kwestia ta była dyskutowana), to ewidentnie wolą ustawodawcy było potraktowanie podmiotów zgłaszających w sposób rozłączny, a więc identycznie jak w ustawie z 1997 r. Idąc tropem wykładni językowej doszlibyśmy jednak do interesujących wyników. Jakich? Odwołajmy się do przykładu.

Art. 100 ust. 1 Konstytucji RP stanowi: 
Kandydatów na posłów i senatorów mogą zgłaszać partie polityczne oraz wyborcy.

Otóż z wykładni językowej tego przepisów wynika, że prawo zgłaszania kandydatów na posłów przysługuje partiom politycznym i wyborcom – działającym wspólnie. Odnosząc to do rzeczywistości należałoby stwierdzić, że kandydaci na posłów Ruchu Pawła Kukiza zostali zgłoszeni nielegalnie, gdyż KUKIZ 15’ nie jest partią polityczną, a jego kandydaci nie uzyskali poparcia żadnej innej partii, lecz zostali zgłoszeni przez samych wyborców. Co oznaczałoby przyjęcie takiego toku rozumowania? A no to, że Sąd Najwyższy powinien stwierdzić nieważność wyboru tych posłów, obniżając tym samym liczbę głosów ważnych, a do Parlamentu weszłaby Zjednoczona Lewica i partia KORWiN z powodu obniżenia liczby głosów branych pod uwagę przy obliczaniu progów wyborczych.

Absurd? Absurd. A jeżeli proces wykładni prowadzi do absurdu, wynik takiej wykładni należy odrzucić. Wobec tego przyjmujemy, że prawo do zgłaszania kandydatów na sędziów TK na gruncie „nowej” ustawy przysługiwało tym samym podmiotom i w ten sam sposób, co na gruncie ustawy z 1997 r. Magia wykładni.

Ta z pozoru błaha kwestia jest całkiem istotna i często przewija się w argumentacji pewnych stronnictw politycznych, które nie uznają wyboru na sędziów osób wybranych w szczególności głosami koalicji PO-PSL w poprzedniej kadencji Sejmu. Twierdzi się bowiem, że doszło do naruszeń proceduralnych przy zgłaszaniu kandydatów. Te naruszenia proceduralne, to nic innego, jak sposób zgłoszenia kandydatów...

c.d.n.

2 komentarze:

  1. Błąd PO to nie geneza, to pretekst rozdęty i przyjęty za genezę, za mit założycielski, jak katastrofa smoleńska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi zgodzić się ze stwierdzeniem, że kreacja sędziów TK niejako naprzód, jako "zabezpieczenie" na 9 lat była zwykłym błędem. Było to raczej świadome posunięcie, które nieoczekiwanie stało się zarzewiem wielkiej wojny. Gdyby PiS nie opętało szaleństwo Trybunał orzekłby w ten sam sposób, tyle że na skutek skargi PiS. Kto wie, co byłoby dalej?

      Usuń