Geneza dzisiejszego zamieszania wokół Trybunału
Konstytucyjnego sięga 11 lipca 2013 r., kiedy to ówczesny Prezydent RP
Bronisław Komorowski złożył na ręce Marszałka Sejmu projekt ustawy o TK. Po
pierwszym czytaniu projekt blisko na dwa lata utknął w komisjach. Do głównych
założeń projektu nowej ustawy należało między innymi wprowadzenie klarownego
systemu kreacji sędziów TK, usprawnienie
toku postępowania poprzez racjonalizację jego trybów oraz umocnienie pozycji TK
i doprecyzowanie statusu sędziów. Charakterystyczną zmianą miał być trwający
pół roku proces wyboru nowych sędziów. Na gruncie ustawy z 1997 r. kandydatów
na stanowisko sędziego przedstawiała grupa co najmniej 50 posłów lub Prezydium Sejmu. Słowo lub
wyróżnione jest nieprzypadkowo, o czym w dalszej części.
Po nowelizacji potencjalni kandydaci mieli być wybierani nie
z „politycznego klucza”, lecz z szerokiego grona szeroko pojętego sądownictwa i
nauki, aby zagwarantować jak najwyższą jakość orzecznictwa i najwyższy stopień
bezstronności. Możliwość zgłaszania kandydatur miały mieć między innymi: Zgromadzenia
Ogólne Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego, Krajowa Rada
Sądownictwa, Krajowa Rada Prokuratury, samorządy wolnych zawodów prawniczych
oraz środowisko akademickie np. rady wydziałów prawa, czy Komitet Nauk Prawnych
Polskiej Akademii Nauk. Jako jednak, że proces legislacyjny toczy się własnymi
prawami, z projektu ostatecznie pozostało niewiele, mianowicie w ostatecznym
kształcie ustawy z 25 czerwca 2015 r. prawo do zgłaszania kandydatów przyznano…
Prezydium Sejmu oraz grupie co
najmniej 50 posłów!
Tym sposobem pozornie z nowelizacji nie zostało praktycznie
nic. Ale czy na pewno? Otóż na gruncie zasad logiki prawniczej pozornie
zbliżone w potocznym znaczeniu słowa LUB i ORAZ znaczą zupełnie co innego. LUB jest
funktorem alternatywy zwykłej, co oznacza pokrótce, że prawo zgłaszania
kandydatów przysługiwało zarówno samodzielnie grupie 50 posłów, samodzielnie
Prezydium Sejmu, jak i obu łącznie. ORAZ jest zaś funktorem koniunkcji i
oznacza, że zgłaszać kandydatów mogła grupa 50 posłów działająca łącznie z
Prezydium Sejmu i tylko w ten sposób. Zmieniając jeden wyraz ustawodawca
zmienił w sposób istotny model zgłaszania kandydatów. Nie trudno wyobrazić
sobie sytuację, w której Prezydium Sejmu, albo grupa posłów nie byłaby z
pewnych powodów zainteresowana współpracą z drugim podmiotem, co formalnie
znacznie utrudniałoby albo wręcz uniemożliwiało możliwość zgłoszenia kandydata.
Na tym jednak nie koniec, gdyż to wyłącznie spojrzenie od
strony wykładni językowej, zaś pełen obraz sytuacji przedstawi skorzystanie z
metod wykładni pozajęzykowej. Odwołując się do wykładni funkcjonalnej i
historycznej, która pełni tu rolę pomocniczą (mam na myśli protokoły
stenograficzne z posiedzeń komisji sejmowych, na których kwestia ta była
dyskutowana), to ewidentnie wolą ustawodawcy było potraktowanie podmiotów
zgłaszających w sposób rozłączny, a więc identycznie jak w ustawie z 1997 r.
Idąc tropem wykładni językowej doszlibyśmy jednak do interesujących wyników. Jakich? Odwołajmy się do przykładu.
Art. 100 ust. 1 Konstytucji RP stanowi:
„Kandydatów na posłów i senatorów mogą zgłaszać partie polityczne oraz wyborcy.”
Otóż z wykładni językowej tego przepisów wynika, że prawo
zgłaszania kandydatów na posłów przysługuje partiom politycznym i wyborcom –
działającym wspólnie. Odnosząc to do rzeczywistości należałoby stwierdzić, że
kandydaci na posłów Ruchu Pawła Kukiza zostali zgłoszeni nielegalnie, gdyż
KUKIZ 15’ nie jest partią polityczną, a jego kandydaci nie uzyskali poparcia
żadnej innej partii, lecz zostali zgłoszeni przez samych wyborców. Co
oznaczałoby przyjęcie takiego toku rozumowania? A no to, że Sąd Najwyższy
powinien stwierdzić nieważność wyboru tych posłów, obniżając tym samym liczbę
głosów ważnych, a do Parlamentu weszłaby Zjednoczona Lewica i partia KORWiN z
powodu obniżenia liczby głosów branych pod uwagę przy obliczaniu progów
wyborczych.
Absurd? Absurd. A jeżeli proces wykładni prowadzi do
absurdu, wynik takiej wykładni należy odrzucić. Wobec tego przyjmujemy, że
prawo do zgłaszania kandydatów na sędziów TK na gruncie „nowej” ustawy
przysługiwało tym samym podmiotom i w ten sam sposób, co na gruncie ustawy z
1997 r. Magia wykładni.
Ta z pozoru błaha kwestia jest całkiem istotna i często
przewija się w argumentacji pewnych stronnictw politycznych, które nie uznają wyboru
na sędziów osób wybranych w szczególności głosami koalicji PO-PSL w poprzedniej
kadencji Sejmu. Twierdzi się bowiem, że doszło do naruszeń proceduralnych przy
zgłaszaniu kandydatów. Te naruszenia proceduralne, to nic innego, jak sposób
zgłoszenia kandydatów...
c.d.n.
Błąd PO to nie geneza, to pretekst rozdęty i przyjęty za genezę, za mit założycielski, jak katastrofa smoleńska.
OdpowiedzUsuńTrudno mi zgodzić się ze stwierdzeniem, że kreacja sędziów TK niejako naprzód, jako "zabezpieczenie" na 9 lat była zwykłym błędem. Było to raczej świadome posunięcie, które nieoczekiwanie stało się zarzewiem wielkiej wojny. Gdyby PiS nie opętało szaleństwo Trybunał orzekłby w ten sam sposób, tyle że na skutek skargi PiS. Kto wie, co byłoby dalej?
Usuń